Lifestyle

Hania Wiśniewska na rowerze zdobywa świat

Hanna Wiśniewska jest Amazonką. Przeszła mastektomię i chemioterapię. Aktywnie działa w zarządzie toruńskich amazonek i zajęciach Akademii Walki z Rakiem. Często można ją zobaczyć na rowerze, którym jeździ nawet w sukience i butach na obcasach.

Dorota Kowalewska – Pani Haniu. Spodziewałam się poważniej rozmowy, w końcu rozmawiam z osobą po przebyciu trudnej choroby, a ciągle się śmiejemy.

Hanna Wiśniewska – Bo w życiu piękne są tylko chwile, jak śpiewa w piosence zespół „Dżem”, więc mnie cieszy każda chwila, którą dostaję od życia. A choroba? Chociaż była ciężkim doświadczeniem, uświadomiła mi co naprawdę w życiu jest ważne.

Lubi pani „Dżem”?

Nie tylko. Uwielbiam chodzić na koncerty. Zaczęło się od tego, że moja najmłodsza córka chciała bardzo pójść na koncert zespołu HEY. Była za młoda, żeby wejść do klubu ODNOWA, więc poszłam z nią. W bardzo krótkich włosach, wymęczona po ostatniej chemii. Ale okazało się, że zarówna ona, jak i ja świetnie się bawiłyśmy. Później byłam jeszcze na wielu koncertach. Bardzo lubię Kasię Nosowską, często udaje się nam dostać za kulisy i chwilę porozmawiać. Byłam również na Woodstocku, niesamowity klimat i ludzie w różnym wieku. Poza tym jeżdżę na rowerze, albo chodzę na długie kilkunastokilometrowe spacery. Mamy również gimnastykę na basenie. Ćwiczę zdobywam doświadczenie w karate.

Karate mnie pani zaskoczyła.

To zajęcia dla osób starszych, o niższej sprawności fizycznej, ale nielkiej chęci życia. Mamy rozgrzewkę, ćwiczenia, wydajemy okrzyki. Na jeden z egzaminów jechałam, jak to zwykle ja, rowerem. Miałam koszulką z napisem „Senior 60 plus. Karate kumade”. Wszyscy kierowcy mnie przepuszczali na drodze.

Też bym przepuściła… Fajnie jest mieć świadomość, że “rak to nie wyrok” i życie trwa nadal. Poza tym od kilku lat jestem uczestnikiem OnkoRejsu Granicami Polski, czyli wyprawy dla ludzi, którzy chorowali na raka. Początkowo był to rejs statkiem po Bałtyku. Stąd nazwa. Ale było tak dużo osób zainteresowanych, że zorganizowano marsz granicami Polski. Grupy są dziesięcioosobowe. Idziemy od noclegu do noclegu. Różnie to jest, czasami 30 km dziennie. W czasie tego marszu mamy spotkania profilaktyczne, rozmawiamy z ludźmi, Uświadamiamy. Główne przesłanie to dawać nadzieję wszystkim tym, którzy chorują. My jesteśmy tego dowodem. I trzeba się badać!

No właśnie. A jak pani dowiedziała się o chorobie?

To był 2011 rok. Zimą, przy zakładaniu stanika zauważyłam niewielki guzek w piersi, blisko pachy. I raczej mnie to nie zaniepokoiło. Pomyślałam, że zapewne od stanika, jakieś zgrubienie. W marcu było większe, twarde i naprawdę wyczuwalne. Miałam 52 lata i właśnie planowałam powrót do pracy po wychowaniu czwórki dzieci. W toruńskich „Nowościach” przeczytałam o bezpłatnej mammografii. Zapisałam się na kwiecień. Pierwszy wynik i informacja, że fotografię trzeba powtórzyć. Powtórzyłam. Zostałam skierowana do dalszej diagnostyki. Usg, biopsja, kolejne usg. Lekarze ciągle nie mieli pewności, jaki to jest guzek. Raczej mnie uspokajali, że to pewnie niegroźny gruczolak. Pierwszego września miałam wizytę w Centrum Onkologii w Bydgoszczy. Był piękny, słoneczny dzień. Weszłam do gabinetu, a lekarz powiedział po prostu „Ma pani raka”. Usiadłam ogłuszona. On, widząc to, usiadł przy mnie i powiedział mi spokojnie, co zrobimy dalej. Krok po kroku. Jechałam do domu, a wtedy byłam początkującym kierowcą, i zastanawiałam się, czy nie lepiej wybrać szybką śmierć, zamiast umierania w bólach. Zatrzymałam się na poboczu. Siedziałam i płakałam. Zatrzymał się jakiś pan. Zapytał, co mi jest. Odpowiedziałam, że tylko muszę się wypłakać. Nie chciał mnie zostawić, ale przekonałam go, że dam sobie radę. Odjechał, ale wcześniej zostawił mi swój numer telefonu i poprosił, aby zadzwoniła do niego, jak tylko dojadę do domu. Zadzwoniłam.

Operacja odbyła się szybko?

Tak, ale w międzyczasie było wesele syna, na którym byłam. Nikomu nie powiedziałam o diagnozie. Nie chciałam psuć im szczęśliwych chwil. To nic by nie zmieniło. Guz rósł i w listopadzie miał już prawie 5 centymetrów. Poprosiłam lekarza, aby wyciął całą pierś, aby na pewno nic nie zostało. Obudziłam się bez guza i bez piersi. Rokowania były dobre, ale oczywiście dostałam chemię. Postanowiłam nic nie czytać w Internecie o chorobie. Wiedzę miałam tylko od lekarzy. Pewnie dzięki temu nie zwariowałam. Informowali mnie uczciwie o stanie mojego zdrowia, dawali nadzieję na życie. Rokowania były dobre. W maju już byłam po kilku chemiach, nosiłam perukę i dopiero wtedy powiedziałam siostrom o chorobie. Dzieci dowiedziały się po operacji.

Tyle sekretów, a dzisiaj rozmawia pani z dziennikarką.

Poznałam Amazonki, które w większości są bardzo aktywnymi kobietami. Potem zaczęłam sama coraz bardziej uczestniczyć w życiu osób po chorobie nowotworowej. Jestem w Zarządzie Toruńskich Amazonek. Byłam w Gazecie Pomorskiej na zdjęciu z zajęć karate. W regionalnej TV w programie Zwrotnik Raka. W CSW w Toruniu była wystawa zorganizowana przez Akademię Walki z Rakiem. Były to zdjęcia osób, które przeszły chorobę nowotworową. Stałam się osobą rozpoznawalną. W zeszłym roku gościłam w domach w kalendarzu. Mam nadzieję, że daję siłę wszystkim, którzy są na początku drogi i jak ja, płaczą w samochodzie, stojąc na poboczu.

Podobno ma pani tatuaż?

Nawet taki 3D! Ponieważ był to nowotwór złośliwy sutka, więc miałam usuniętą całą pierś. Po trzech latach zdecydowałam się na rekonstrukcję, ale nie miałam brodawki. Dzięki specjalnemu, delikatnemu tatuażowi, można mieć imitację brodawki na skórze, która prawie do złudzenia przypomina prawdziwą. Panie z ARTiSPA, wykonując tatuaż, nagrywały cały proces, aby tej techniki mogli się uczyć inni. Dzięki temu miałam tatuaż za darmo i gdy trzeba go powtórzyć, co jest naturalne, znów mi go wykonują.

Modeling, karate. Zaskoczy mnie pani czymś jeszcze?

Zaprosiłabym na spektakl teatralny, ale wyjątkowo w tym roku się nie odbędzie. Jestem w grupie teatralnej, która wystawia każdego roku sztukę w teatrze Baj Pomorski. Zaczęło się od tego, że aktorka z teatru Wilama Horzycy, Anna Magalska, miała z nami zajęcia teatralne. I nie wiadomo kiedy zaczęliśmy próby do „Igraszek z diabłem”. Nawet sobie pani nie wyobraża, jaki to jest stres stać na scenie, gdy na widowni jest rodzina i znajomi! I my, po tej chemii, która leczy, ale również niestety często sprawia, że pojawiają się problemy z pamięcią. Na scenie, grając swoje role. Na próbach było zabawnie, ale przestawienie było na poważnie. Daliśmy radę! I dajemy już od kilku lat. Później przejęła nad nami opiekę Ania Chudek z Baja Pomorskiego. Nasza grupa ONKO -ŚWIAT pewnie jest jedyną taką grupą w Polsce.

Od chwili, gdy usłyszałam diagnozę moje życie bardzo się zmieniło. Na lepsze. Cieszę się każdym dniem. Bardzo lubię swoją pracę, herbatę pitą w ogródku, spacery i jazdę rowerem. Zrozumiałam, że ja też jestem ważna. Oczywiście, zawsze pomogę moim dzieciom i wnukom, ale mam często czas tylko dla siebie. Bo, jak śpiewa „Dżem” w swojej piosence. W życiu piękne są tylko chwile. A moje życie tych chwil ma tyle, że budzę się z zachwytem nad pięknem tego świata i tak samo zasypiam.

Dorota Kowalewska

#JesteśmyDlaWas

Strona wykorzystuje pliki cookies.
Czytaj więcej OK