Aktualności

Bydgoszcz gościła śmiałków podróży z przesłaniem

Niepełnosprawny Mariusz i jego ojciec Leszek, postanowili przepłynąć Polskę kajakiem. Po przekątnej: z Bieszczadów do Świnoujścia i Bałtykiem do Jamna. Żeby udowodnić sobie i nam wszystkim, że niepełnosprawność zasługuje na normalne traktowanie, na pracę. Rozmawiamy z Leszkiem Zimnowłodzkim (ps. Zimny Włodek), kierownikiem wyprawy.

Ile było w przygotowaniu tej podróży zwyczajnej improwizacji, a ile przemyślanej logistyki?

– Przygotowywania trwały prawie trzy lata. Przede wszystkim przygotowywaliśmy się kondycyjnie. Pierwotnie planowaliśmy wypłynąć pod koniec marca, ale nie pozwoliła nam na to pandemia. Przesunęliśmy start na wrzesień. To, że w oczekiwaniu na wyprawę trenowaliśmy aż do kwietnia, teraz znakomicie procentuje i nie mieliśmy najmniejszych problemów ze stawianiem czoła ulewom, wichurom i chłodom. Improwizację narzuca nam tzw. samo życie. Chociażby początek podróży. Miała rozpocząć się spod Soliny, ale gdy zobaczyliśmy poziom wody, to przyszłoby nam kajaki ciągnąć na sznurku aż do Rzeczpola koło Przemyśla, skąd faktycznie rozpoczęliśmy naszą 1400-kilometrową podróż. Albo sytuacja spod Kozienic. Płynąc nie znamy rzek i szykowanych przez nie niespodzianek. I tak w pobliżu elektrowni z gładziutkiej toni nagle za wydawać by się mogło niegroźnym, dobrze wyprofilowanym progiem napotykamy fale jak na morzu.

Jak podczas tej wyprawy wygląda wasz dzień?

– Staraliśmy się wstawać o szóstej rano, by po posiłku i przygotowaniu kajaków, około ósmej zejść na wodę. Codziennie płynęliśmy dziesięć godzin pokonując 40-50 km. Mieszkaliśmy a to pod namiotami, a to w gospodarstwach agroturystycznych, czasami zapraszali nas do siebie nasi przyjaciele kajakarze.

Zapewne z poziomu rzeki widać najlepiej, jak są one przygotowane na oddanie swych nurtów żeglarzom i kajakarzom…

O żeglowności możemy mówić gdzieś od okolic Płocka. Za Włocławkiem widzieliśmy świetne oznakowania. Całe szczęście, że kajakarzom wystarczy kilkanaście centymetrów i mogą przepłynąć.

Ale w tej wyprawie nie chodzi tylko o to, żeby wypłynąć i dopłynąć. Chodzi o coś jeszcze…

– Chcemy zwrócić uwagę na problemy osób niepełnosprawnych. Syn Mariusz nie słyszy i nie widzi jedno oko, mimo tego bardzo samodzielny, przez czternaście lat szukał pracy. Ma wykształcenie gastronomiczne, ale nikt nie chciał zaoferować mu pracy. Zezłościł się, zrobił kurs masażysty. Podczas praktyk był bardzo chwalony, ale jak przyszło do zaoferowania pracy – znowu nici. Zaczęliśmy odwiedzać różne miejsca oferujące pracę niepełnosprawnym. Po licznych nieudanych próbach doszliśmy do wniosku, że pracodawcom chyba chodzi o zatrudnienie osób pełnosprawnych, ale z papierami niepełnosprawnych. To już doprowadziło Mariusza niemal do frustracji i to on nalegał na zorganizowanie tej wyprawy, podczas której każdego dnia udowadnia, że jest taki sam, jak inni, a nawet od wielu z nas silniejszy! Żeby wreszcie ludzie przestali się bać dać mu i jemu podobnych pracę. Na wodzie ma lepszą kondycję od naszej pozostałej dwójki. Nieraz tak śmiga, że nie możemy go dogonić. Gdy mu wytłumaczyliśmy, że załoga musi trzymać się razem i polegać na sobie wiosłuje w naszym tempie…

Chyba nie było takiego miejsca na trasie, gdzie by nikt was nie witał, na was nie czekał. Jak na tle innych miejscowości wypadła Bydgoszcz?

– Cudownie! Rewelacyjnie! To chyba jedno z niewielu miast w Polsce tak przychylnych kajakarzom. Począwszy od stworzenia dla nas eskorty, która pomogła nam w przejściu z Wisły na Brdę, a później prowadziła do samej Mariny Bydgoszcz, po osoby głuchonieme, które przyszły witać Mariusza, na transparencie z napisem: „Bydgoszcz wita dzielnych chłopców z Pomorza, co płyną kajakami z gór aż do morza” skończywszy.

Tekst i fot.: Stanisław Gazda

#JesteśmyDlaWas

Strona wykorzystuje pliki cookies.
Czytaj więcej OK