
Sprawa nie jest prosta, albowiem Bydgoszcz znajduje się w regionie bardzo zróżnicowanym pod względem etnograficznym, co przekłada się na bogactwo świątecznych potraw. Na bydgoskim talerzu mieszają się smaki Kujaw, Krajny, Pałuk, Borów Tucholskich, Ziemi Dobrzyńskiej z kulinarnymi wpływami Kociewia, Wielkopolski czy Kaszub. Nie bez znaczenia na przejęte obyczaje i tradycje miało współistnienie w mieście społeczności polskiej i niemieckiej.
W archiwum „Pamięć Bydgoszczan” trafiłem na wspomnienia z okresu dwudziestolecia międzywojennego Anny Doleckiej, która wspomina, że przed Bożym Narodzeniem szło się do rzeźnika po tzw. pół kilograma rozmaitości. To były plasterki kaszanki, kilka plasterków salcesonu, leberka, a jak pieniędzy było trochę więcej, to rodzinę stać było na kilka plasterków prawdziwej wędliny. Baba drożdżowa i owe rozmaitości – to były największe świąteczne rarytasy. Dzieciaki całe święta były niespokojne, gdyż nie mogły się doczekać możliwości zdjęcia z choinki długaśnych jak sople cukierków, owiniętych w pozłotko i różnokolorowe celofany. Święta Bożego Narodzenia z powodu biedy nie były radosne, ale ku uciesze wszystkich kończyły czas jedzenia znienawidzonego, uprzykrzonego żuru…
Początkiem przygotowania do świąt jest adwent. W tym czasie obowiązuje post, poszczono w środy piątki i soboty. Jest to czas, gdzie prace polowe zostały zakończone, więc mieszkańcy wsi mają więcej czasu wolnego. Jak głosi przysłowie: „Kto w adwencie ziemię pruje, temu trzy lata choruje”.
W tym okresie kończono naprawy sprzętów rolniczych, nadchodził czas zabaw i odpoczynku po trudzie. Był to czas na skupienie i przemyślenia. Zastanawiano się też w tym czasie, czy pooddawano wszystko sąsiadom, co się od nich pożyczyło, aby do wigilii zasiąść z czystym sumieniem. Jeśli tak nie było, należało szybko pożyczone rzeczy oddać.
W adwencie pieczono pierniki, ciastka świąteczne oraz wykonywano ozdoby choinkowe, bito wieprza, aby przyrządzić wędliny na Gwiazdkę i Nowy Rok. A w wigilię na śniadanie jadano zupę zwaną kapłonem – opowiada mieszkający na Pałukach Krzysztof Leśniewski, pasjonat gotowania i znawca kuchni regionalnych.
Od niego też dowiadujemy się, że w Boże Narodzenie w podbydgoskim dworze stół zakrywał bielutki obrus, pod którym było siano. W narożniku pokoju stała ubrana choinka, na której umieszczano świeczki.
Na wigilijny stół trafiała z kolei zupa rybna i zupa grzybowa, karp w szarym sosie lub w galarecie, sandacz w majonezie, kapusta z grzybami, kluski pszenne, kluski z makiem, ziemniaki w mundurkach i dukane oraz pszenny chleb, makowiec, kompot z suszu i owoce.
Dla dzieci były specjalne talerzyki, na których układano czekoladowe gwiazdory, kolorowe pierniczki, cukierki i orzechy.
Te talerze z cukierkami zwano ”kolorowymi talerzami”. Miały symboliczne znaczenie: jeśli były pełne w wigilię, to zwiastowały dobrobyt. Był to zwyczaj o niemieckim rodowodzie. Jeden duży talerz stał na stole przez całe święta i był na nim kładziony opłatek.
W „Gazecie Bydgoskiej” w latach dwudziestych XX wieku publikowano dodatek ,,Przy rodzinnym stole”. Zamieszczane w nim przepisy gospodynie bydgoskie wiernie odwzorowywały w swojej kuchni, bo były stałymi czytelniczkami pisma. Przeglądając teraz tę gazetę wiemy, co gospodynie przygotowywały na wigilię, a nawet – jakie były ówczesne przepisy.
Znajdujemy tam więc barszcz buraczany z uszkami grzybowymi lub grzankami z serem, szczupaka w białym sosie, rybę smażoną, kapustę z grzybami, zupę z ikry rybnej, karpia w galarecie czy sałatkę z piklingami.
Stanisław Gazda
#JesteśmyDlaWas